Pierwsza zimowa trasa, choć bez śniegu, to pogoda całkiem mroźna, kilka stopni na minusie. Przez dwa miesiące od poprzednio opisanej trasy w ogóle nie wsiadłem na rower. A to pogoda nie dopisała, a to jakieś inne zajęcia, a to lenistwo. Dopiero dziś gdy obudziło mnie ostro świecące w okna słońce, wstałem z myślą aby podreperować kondycję. Gdyby nie coponiedziałkowy kosz to od dłuższego czasu jedynym moim treningiem byłoby podnoszenie kufla do ust. Aby nie narażać organizmu na szok, decyduję się na lekką trasę - w lasach koło Zielonki szumnie i na wyrost zwanych puszczą znam już prawie każdy kawałek drogi leśnej.
W nocy porządnie przymroziło, strój kompletuję więc zimowy - polar+bluza+softshell a na dół podwójne dresy. Zapomniałem jednak o dodatkowych szortach jako osłonie podbrzusza i potem na wietrze tego pożałowałem. Na szczeście oprócz czapki i rękawiczek wziąłem też szalik, który jako osłona twarzy okazał się bardzo przydatny. Wstyd się przyznać, ale zamiast jak wiele razy wcześniej ruszyć w te rewiry prosto z domu, zapakowałem rower na samochód i podjechałem do punktu startu - niecałe 20 kilometrów. Myślałem czy nie pojechać w trasę trochę bardziej na północ (bliżej Skoków), ale ponieważ podjechałem do Kasi do Bolechówka "odpożyczyć" aparat cyfrowy, ruszam od razu stamtąd drogą polną na Trzaskowo.
Na początku jest ciężko, bo pod zimny wiatr, przystaję na wzgórzu na dopompowanie kół i oszalikowanie i potem już lepiej rozgrzany kręcę prosto na północ. Mijam kilka chałup składających się na Trzaskowo i na granicy lasu skręcam w prawo. Leśna droga rozryta w czasie błota teraz zamarzła na kość i w koleinach jedzie się niewygodnie. Wyrabiam się powoli na lewo drogą wokół zagłębień terenu, aż docieram do gajówki. Dalej mijam małe jezioro ale droga zaczyna zawracać zbytnio na zachód, więc skręcam w prawo w kierunku Murowanej Gośliny.
Na granicy lasu znów w prawo, przekraczam strumień i wśród pól docieram do zabudowań. Powinienem w tym miejcu odbić w prawo do Rakowni, ale skręcam w lewo i po niedługim czasie jestem w Murowanej - miasteczko się mocno rozpełzło willami na okoliczne wsie. Przy torach kolejowych docieram do asfaltowej drogi na wschód, która kawałek dalej rozwidla się. Jadę lewą odnogą na Łopuchowo, przy sklepie mijam dwóch zimowych rowerzystów - jedynych na całej trasie. We wsi Boduszewo odbijam w prawo pod górę polną drogą, monotonię trasy przerywa mi telefon od rodziny której zawiesił się komputer. Nie przerywając podjazdu załatwiam tę sprawę zalecając przytrzymać przycisk zasilania i docieram do nastepnych zabudowań - osady Głębocko.
Ostry zjazd w dół i za mostkiem skręcam w ścieżkę wzdłuż brzegu lasu schodzącego do strumienia. Mozolnie jadę po grubej warstwie liści aż dojeżdżam do małego ale urokliwego jeziorka. Krótka przerwa na pomoście wędkarskim - woda na całym jeziorze jest pokryta cienką warstwą lodu, pstrykam kilka w zamyśle "artystycznych" fotek. Jadę dalej wzdłuż jeziora i zielonego szlaku, po chwili odbijam jarem do drogi asfaltowej i osady Głęboczek. Chwilę ogladam tablicę z mapą i niebieskim szlakiem kręcę dalej do Zielonki. Nudę jazdy po znanych rewirach odpędzam odpowiednio dobranym zestawem muzyki, rozrywki dostarcza mi też niesprawność hamulców, które znów zapomniałem wyregulować przed trasą.
Z Zielonki jadę szerokim traktem oznaczonym czerwonym szlakiem na południe do wsi Pławno, w bardzo dobrym nastroju dzięki dopływowi endorfiny. Fotografuję pasące się konie i cały czas za czerwonymi znakami jadę powrotną drogę na Potasze. Docieram do punktu startu o 15'tej, mimo krótkości trasy dosyć zmęczony - zasada że w zimowych warunkach wysiłek liczymy razy dwa potwierdza się choć na zdjęciach z trasy zimy nie widać. A może to brak kondycji...