Na długi majowy weekend zaplanowałem dwie trasy: 1 maja i w niedzielę 4-go. Mimo że prognoza zapowiada po południu deszcz, przewidziana trasa musi odbyć się bez względu na warunki atmosferyczne. Rano oddałem Yarisa na wyjazd na wieś ciotkom, a w zamian wziąłem Seicento. Wracam do siebie i sprawdzam czy da się zmieścić do niego rower. Najpierw kombinuję żeby wyjąć przedni fotel i oparcie tylnych, ale po złożeniu tylnych siedzeń rama roweru mieści się idealnie, byle widelcem do góry ! Można więc ruszać, wypatrzyłem na Google Earth jeszcze nie spenetrowany kawałek lasów i jezior około 110 km od Poznania, na północ od środka linii Piła-Bydgoszcz. Jadę fiatolem przez Murowaną Goślinę, gdzie trwa maraton i część ulic jest zamknięta. Dalej przez Wągrowiec, potem skręcam na Gołańcz, ale w miejscowości znaki objazdu - chyba zamknięty most na Noteci. Muszę więc nawrócić w lewo i przez Margonin na północ drogą 190, docieram do drogi nr 10, nią kawałek w prawo i potem skręcam w lewo na Łobżenicę. Planowałem punkt startu na południowy-wschód od Łobżenicy i okrężenie trasy w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, już w Gołańczy jednak kropi deszcz i cały czas widzę na tym kierunku ciemne chmury. Postanawiam więc wystartować najpierw na północ, może w ten sposób wymanewruję deszcz.
Na bocznej drodze wystawiam rower i najpierw jadę asfaltem do wsi Rudna, za którą w lewo na skos w las koło leśniczówki. Widać ślady ścinki drewna, ale droga bardzo wygodna, niebo zachmurzone, ale gdzieniegdzie prześwituje jeszcze słońce - manewer omijania deszczu na razie się sprawdza. Spokojnie kręcę ok 5 km do nieczynnej linii kolejowej i osady Kujan. Stąd za niewyraźnym żółtym szlakiem wzdłuż jeziora Borówno, najpierw w pewnej odległości od brzegu, potem nad samym jeziorem - woda czysta ale brzeg dosyć zarośnięty. Po chwili docieram do polany z wiatą - teren ALP - obok jest punkt czerpania wody na półwyspie, przyjemne miejsce pkinikowe. Jadę dalej ciekawym mieszanym lasem, mijam pozostawione pnie ściętych drzew, niektóre mają ponad metr średnicy. Droga jest wygodna, spotykam trójkę rowerzystów okrążających jezioro, gawędzimy chwilę i pokazuję im mapę.
Obok leśniczówki wychodzę na asfaltową drogę i skręcam nią na wschód, pusto wszędzie, jadę do ładnie położonej nad jeziorami wsi Wersk. Za wsią na polnej drodze znak "ślepa droga" - jeszcze nie przeczuwam co oznacza, ale po zjeździe przez pola już widzę - zdjęli most nad rzeczką ! Zbyt gorąco nie jest, na kąpiel nie mam więc ochoty, ale kładki nigdzie nie widać. Struga ma całe 4 m szerokości ale płynie dość wartko. Skuszony piaszczystym dnem schodzę do wody w pobliżu przyczółków mostu, zdejmuję buty i podkasuję szorty. Niestety na środku nurtu znacznie głębiej , zanurzam się powyżej pępka i przepycham z trudem rower zapadając się w grząskim dnie. Wypełzam na drugi brzeg - szorty, gacie i dół bluzy mokre. Przeklinam gromko, wykręcam dolną garderobę i zmieniam chociaż koszulkę na suchą. Fotografuję miejsce przeprawy i podchodzę pod górę piaszczystą drogą.
Dalej wygodna droga pofałdowanym terenem, wokół doskonały las o zmiennym charakterze - kawałki młodników sosnowych na przemian z wyrośniętmi bukami i klonami, jest też trochę świerków. Przede mną płoszą się trzy sarny zalegające na poboczu, ale nie odbiegają daleko tylko obserwują mnie z zagajnika. Schodzę z roweru i podkradam się z aparatem, stado liczy może z 8 sztuk a między nimi istne cudo - całkowicie biała sarna ! Widać też trafiają się albinosy, patrzę zdumiony i kiedy próbuję podejść i lepiej się im przyjrzeć zrywają się i uciekają - pstryknałem ale na zdjęciu tylko plamy, nic wyraźnego.Chwilę myślę czy nie zacząć ich tropić pieszo, nawinąć pareset metrów dookoła, ale rezygnuję z tego pomysłu bo niebo wokół powoli ciemnieje, a za mną słychać odległe grzmoty.
Wyjeżdżam z lasu na pola przy wsi Jazdrowo, oglądam niebo z niepokojem bo ścigają mnie chmury i kręcę dalej do Iłowa. We wsi ciekawy budynek starej gorzelni, chmury i deszcz widać coraz bliżej po mojej prawej ręce. Zastanawiam się czy nie uciekać przed nim dalej na wschód drogą na Sępólno Krajeńskie, ale to oddalałoby mnie od samochodu do którego mam ok 20 km. Mógłbym jechać prosto z powrotem przez Sypniewo ale chcę dojechać choć do Wiecborka. Za zielonym szlakiem jadę na południe dobrą drogą najpierw przez pola a potem bukowym lasem. Zaczyna kropić, sprawnie jadę do wsi Zakrzewek i przy szkole przystaję we wiacie przystanku. Otwieram wiezione małe piwo, wcinam batonik i obserwuję jak mżawka zamienia się w niezłą ulewę. Po chwili nadciągają dwaj miejscowi bywalcy, lat około 60-ciu, każdy w dłoni dzierży wino. Witamy się, rozmawiamy chwilę, okazuje się że ten przystanek to ich stałe miejsce spotkań, wymieniamy uwagi o geografii okolicy i pogodzie.
Piwo wypite, deszcz chyba trochę zelżał, przygotowuję się więc i ruszam w dalszą drogę. Leje konkretnie, za wsią skręcam w polną drogę w lewo, błoto utrudnia jazdę ale nie jest tak źle. Docieram do przedmieść Więcborka, sprawdzam mapę i mijając tory kolejowe wjeżdżam do centrum miasta. Przystaję na głównym placu, potem jadę nad brzegiem jeziora na wzgórze na przesmyku pomiędzy jeziorami. Krótki zjazd do mostku , obok plaża miejska z pomostem. Ścieżką wyrabiam się mozolnie pod górę do nieczynnej linii kolejowej i za chwilę docieram do drogi 241 z Nakłą nad Notecią. Deszcz ciągle pada, autokar mija mnie na tyle blisko że znosi mnie na pobocze, jadę do skrzyżowania dróg przy cmentarzu i skręcam w drogę 242 do Łobżenicy.
Planowałem dłuższą trasę na południe wzdłuż pasa jezior do Witosławia i dopiero stamtąd powrót, ale to nie ma sensu w deszczu, czasowo też jestem pod kreską bo wystartowałem na trasę dopiero o 13:30. Następna wieś na mojej trasie - Runowo Krajeńskie - ma ciekawe ruiny pałacu, i restaurację w zabytkowych budynkach w parku obok. Nawet budynek nadleśnictwa jest odpicowany aż miło, deszcz przestał padać ale przede mną zbierają się nowe chmury. Kręcę dalej, choć ciężko bo cały czas lekko pod górę. Rower trochę poskrzypuje - smar wypłukałem w rzeczce a potem tylko piach i błoto. W Dźwiersznie za jeziorami odbijam w prawo drogą na Witrogoszcz, gdzie skuszony znakiem browarów bydgoskich kupuję 3 butelki Kujawiaka. Końcowy odcinek do mostu na Łobżonce (ten na szczęscie nie zdjęty) przy jazie spiętrzającym i wzdłuż rzeczki do samochodu, do którego docieram parę minut przed 19:00. W drodze powrotnej mijam prawie w każdej wsi festyn majowy, seicento dzielnie połyka kilometry choć przy braniu ostrych zakrętów buja się aż chciałoby się trochę pobalastować.