Ostatni dzień długiego majowego weekendu, przeglądam prognozy pogody, nie są najlepsze i to właśnie one zadecydowały o wyborze trasy. Najlepsza pogoda na północnym-zachodzie, odkładam więc drugą planowaną trasę koło Milicza. Nie chcę też jechać bardzo daleko od Poznania, bo jeśli i tak ma padać to nie warto. Wybieram okolice pomiędzy Drezdenkiem a Dobiegniewem, gdzie byłem już dwukrotnie trzy lata wcześniej - jedna trasa na zachód od drogi nr 160 a druga w trójkącie Krzyż-Kwiejce-Drezdenko. Dziś zamierzam wypełnić luki okrażeniem w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara lasów i jezior pojezierza Dobiegniewskiego. Zaczynam o 11:30 z parkingu leśnego przy drodze nr 160 (obok odejścia wąskiej asfaltówki na Modropole) po sprawnym dotarciu fiatem seicento drogą przez Międzychód.
Pierwszy odcinek to dosyć piaszczysty podjazd na wschód, już kilometr od startu drogę przecina pokaźny dzik. Coś szura w krzakach z których wyszedł, przystaję i czekam. Po chwili ten sam okaz nawraca z powrotem przez drogę, wreszcie udało mi się pstryknąć zwierza - do tej pory zawsze umykały w krzaki nim wyjąłem aparat. Ruszam dalej liściastym lasem, trasa faluje i zakręca lekko na południe. Na drzewach stare znaki czerwonego szlaku i nowsze tabliczki trasy rowerowej. Okolica ciekawie pofałdowana, rozpoczynam ostry zjazd do skrzyżowania dróg gdzie przy tablicy z mapą skręcam w lewo. Tu gubię czerwony szlak, ciężko utrzymać jeden kierunek bo drogi kręte - chcę dotrzeć do małego jeziora ukrytego wśród lasu, ale wyjechałem sporo na północ od niego. Kluczę na prawo i cofam równoległymi drogami kierując się na obniżenia terenu, ale jeziora nie udaje mi się znaleźć. Następne pół godziny to jazda na przemian wygodnymi traktami i mozolnymi podjazdami bez konkretnego kierunku, potem długi zjazd i kończę warianty - nie ma sensu dalej się kręcić choć las ciekawy - steruję na nastepne duże jezioro Lubowo.
Wyjeżdżam z lasu przy leśniczówce w Zagórzu Lubiewskim - osadzie na końcu jeziora z ośrodkiem wypoczynkowym i dobrą plażą. Przystaję na chwilę i piszę smsa z gratulacjami do kolegi któremu w nocy urodziła się córka. Poprzednio jechałem południowym brzegiem jeziora, teraz pora na brzeg północny, którym idzie niebieski szlak i trasa rowerowa. Na pomostach przy brzegu sporo wędkarzy, są też parkingi leśne. Droga idzie przy samej wodzie, co kawałek jest dobre miejsce na biwak. Na przeciwległym brzegu widać także kąpieliska, docieram do zwężenia jeziora naprzeciw ośrodka wypoczynkowego. Ciągnę dalej do końca jeziora i mostku przy rozgałęzieniu dróg. Sprawdzam mapę i kieruję się dalej wzdłuż doliny. Przez drogę przemyka rudy wiewiór, fotografuję gryzonia który uciekł na drzewo. Po chwili na skarpie widzę ruiny bunkra, podchodzę zaciekawiony bo nie słyszałem o żadnych umocnieniach w tej okolicy. Bunkier ma strzelnicę na zachód na dolinę, kawałek dalej za jeziorkiem Kosin Mały widzę następny skierowany w drugą stronę. Pewnie miały bronić magistrali kolejowej Poznań-Szczecin która biegnie niedaleko, słychać właśnie przejeżdżający pociąg.
Stromym podjazdem zawijam na pn-zachód i jadę chwilę grzbietem wzdłuż następnego jeziora Kosin Duży, miejscami dokucza piach ale w sumie trasa wygodna. Słońce prześwituje pomiędzy chmurami, robi się ciepło. Skręcam na północ i mijam osadę leśną Kosinek, dalej wśród buków jadę dobra drogą na wieś Sarbinowo, idą tędy nowo wyznakowane szlaki rowerowe. Piaszczystą drogą wjeżdżam do wsi koło leśniczówki, docieram do asfaltu i drogowskazu na Dobiegniew. Ostry podjazd za wsią a potem zjazd łagodnymi łukami do linii kolejowej i wsi Podlesiec. Przekraczam tory i chwilę nabijam się z ostrzeżeń przy drodze wojewódzkiej nr 164, które idzie do Zagórza Lubiewskiego ale wbrew swej klasie jest po prostu traktem leśnym. Jadę wśród łąk wąskim ale równym asfaltem wzdłuż samych torów, po paru kilometrach droga odbija w prawo i łagodnym podjazdem dociera do wsi Mierzęcin. Tutaj niespodzianka - świetnie odrestaurowany kompleks pałacowo-parkowy, są nawet stawy urządzone w stylu japońskim ! Przystaję na odpoczynek, zwiedzam i fotografuję okolicę, ale wkrótce czas ruszać dalej - przejeżdżam przez wieś mocno kontrastującą z terenami pałacu i przekraczam mostek nad Mierzęcką Strugą - to rzeczka wypływająca z grupy jezior za Dobiegniewem, która kilka kilometrów dalej wpada do Drawy.
Krótki podjazd wynosi mnie na zaorane pola na wzniesieniu z którego mam ładne widoki na dolinkę i zespół parkowy. Kręcę dalej przez osadę Chrapów przy której są dwa jeziora i przecinam drogę krajową nr 22. Przy zjeździe do wsi Wołogoszcz skręcam w lewo w drogę polną wzdłuż granicy lasu, pode mną jezioro Wołogoszcz Średni, niestety w aparacie już kończą się baterie więc fotografii z drugiej połowy trasy znacznie mniej. Kieruję sie wśród pól rzepaku na Dobiegniew, okolica jest pofałdowana, mijam ruiny zabudowań przy których kicają po drodze dwa szaraki. Dalej malowniczo wśród pól do jeziora Wielgie. W lesie wzdłuż jeziora zaczyna się nieciekawy odcinek - droga nr 160 na północ od Dobiegniewa jest zamknięta, a objazd przez Osiek fatalny więc miejscowi skracają żwirowym traktem którym jadę i ruch samochodów jest spory. Wjazd od tej strony do Dobiegniewa to też kompletna porażka - nad jeziorami smętne blokowiska a Mierzęcka Struga idzie świeżo wyrytym kanałem.
Przystaję na chwilę przy rondzie, myślę czy nie kupić czegoś na ząb i do picia ale rezygnuję - później pożałowałem tego gdy skończyła mi się woda a żołądek zaczął wygrywać marsze. Jadę dalej mijając przejazd kolejowy (akurat śmiga nim ekspres ze Szczecina) do wsi Osiek przy dużym jeziorze tej samej nazwy. Przed wsią zajeżdżam na chwilę na pomost przy stanicy żeglarskiej - widać kilka żaglówek, przysłuchuję się rozmowie wędkarzy opowiadających o rekordowych połowach lina, ale woda w jeziorze mętna. Sama wieś dosyć zrujnowana, jadę dalej na Chomętowo przez pola po cienkiej warstwie asfaltu przez którą przeziera często bruk. We wsi zjazd po bruku do jeziora, naprzeciwko ostatnich budynków na półwyspie skręcam w drogę "do punktu czerpania wody". Jadę wzdłuż brzegu, mijam pomnik przyrody - pokaźny dąb i zarośnięte miejsce biwakowania. Na jeziorze leniwie przemieszcza się żaglówka a z brzegu podrywają sie z wrzaskiem łabędzie i kaczki. Niebo ciemnieje, a ja jadę dalej słabo używaną drogą oznaczoną żółtym szlakiem.
Docieram do półwyspu z miejscem postoju i potwierdzają się moje obawy - na mapie jest w tym miejscu przejście szlaków na drugi brzeg jeziora, wrysowane jako grobla a nie most. Podchodzę i po przejściu widać tylko resztki pali prześwitujących poniżej lustra wody i zatopiony kawałek pomostu. Czyli przejście owszem było ale 20 lat temu. Aby przedostać się w kierunku samochodu muszę objechać na północ jezioro Ogardzka Odnoga i dalej aż do Ogardzkiego Młyna: 5-6 km dalej i potem powrót drugim brzegiem. Aby było weselej zaczyna kropić, na szczeście deszcz nie jest dokuczliwy i nie wymaga zakładania kurtki. Po krótkiej walce udaje mi się wydusić z aparatu jeszcze ostatnią fotkę na resztki przeprawy i ruszam. Z początku za niebieskimi znakami ścieżką przy brzegu, mijam zakotwiczoną w zatoce żaglówkę i dalej próbuję przebijać się przez coraz większe chaszcze. W końcu muszę spasować i podchodzę po stromej skarpie i dalej przez ostoję zwierzyny przebijam się do drogi równoległej do jeziora. Dalsza jazda to trochę kluczenia raz bliżej raz dalej od brzegu aż w końcu wyjeżdżam na łąki przy młynie z pruskiego muru. Zmęczenie zaczyna mnie brać, podjazd piachem też daje w kość ale przestało kropić. Jadę wygodną trasą wśród ciekawego i zmiennego lasu do wsi Pielice
Drogi w tej okolicy idą inaczej niż na mapie, kieruję się na wschód i popełniam poważny błąd zjeżdżając aż do jeziora drogą która idzie paręset metrów brzegiem aż kończy się ślepo. Nie mam ochoty cofać tak daleko więc po krótkim chaszczowaniu podchodzę stromym brzegiem w miejscu gdzie bobry pozgryzały młode buki. Wyczerpany wychodzę na drogę leśną, wypijam ostatni łyk wody, jadę kawałek i nagle parę metrów przede mną zrywa się bardzo duży jeleń o imponujących rogach. Kręcę dalej mijając polanę nad brzegiem przy której stoi kilka samochodów wędkarzy i docieram do żółtego szlaku. Na tej trasie już byłem - jechałem w przeciwną stronę do młyna.
Bardzo wygodna droga omija pagórki i małe oczko wodne a dalej spore jezioro Słowa. Po chwili spotykam na trasie wybitnie odważnego zająca - stoi na środku drogi i mimo że zatrzymałem się mniej niż 10 m od niego ani myśli uciekać. Oglądam mapę i próbuję zmusić aparat do jeszcze jednego zdjęcia, a zając stoi i olewa mnie kompletnie. Dopiero gdy ruszam w jego stronę powoli odkicuje, przystaje kawałek dalej i tak się bawimy kilkadziesiąt metrów zanim wreszcie skacze w bok w las. Za jeziorem niebieski szlak zakręca w lewo stromym zjazdem do mostku, potem mozolnie podchodzę z drugiej strony i na skarpie z pięknym widokiem na jezioro stoi budka widokowa i tablice objaśniające. Dowiaduję się z nich wielu mądrości o dobroczynnym wpływie lasu, ale nie mam czasu na postój - objazd kosztował mnie ponad godzinę i jest już po osiemnastej.
Dalej jadę za znakami trasy rowerowej, trochę niepotrzebnie odbijam przez łąki zbyt w prawo i docieram do drogi nr 22. Nią 3 km lekko w dół do miejscowości Długie, gdzie jest kilka ośrodków wypoczynkowych, ładny hotel i duża plaża nad jeziorem Lipie. Skręcam w prawo i mijam ośrodek kolonijny, dalej wzdłuż brzegu małego jeziora Długie i rozpoczynam ostatni etap trasy przez las do samochodu. Staram się wycelować do początku asfaltowej drogi w miejscowości Górzyska, nie jest to jednak takie proste bo teren jest mocno pagórkowaty i drogi leśne nie idą prosto tylko wiją się w różnych kierunkach. Na jednej z polan obserwuję z bliska parę żurawi, a co rusz z krzaków przemykają sarny - spotkań z dziką zwierzyną miałem na tej trasie grubo ponad dwadzieścia. Trochę gubię kierunki i jadę zbyt na południe, orientuję się przy pomocy kompasu i skręcam w brukowaną drogę wschód-zachód. Po bruku jedzie się jednak kiepsko, więc przy najbliższej okazji odbijam w prawo i klucząc wyrabiam się we właściwym kierunku. Jestem już na ostatnich nogach, przy życiu trzyma mnie tylko myśl o butelce z wodą mineralną która czeka w samochodzie.
W jednym z zagajników przez które przejeżdżam słychać bardzo dziwne odgłosy: ni to warczenie, ni to ryk, zastanawiam się co to może być i dochodzę do wniosku że lepiej nie sprawdzać, na ucieczkę przez rozjuszonym np dzikiem nie mam już siły. Niedługo później wyjeżdżam z lasu do osady Modropole i za czerwonym szlakiem docieram do asfaltu przy leśniczówce 2 km dalej. Ostatnie 4 km to sama przyjemność - cały czas zjazd równym asfaltem aż do drogi nr 160. Pakuję rower (godzina dojazdu 19:23) , robię zakupy w Drezdenku i jadę do Poznania, na drogach spory ruch i sporo policji z suszarkami bo trwa powrót z "U".