Powrót do listy tras


Lato w pełni


Centrum Lubniewic


Plaża i zamek w Lubniewicach


Krzywa wieża


Nadleśnictwo działa


Jezioro Lubniewskie


Kąpielisko


Szlak wzdłuż jeziora


Rozjazd przuy strumieniu


Junak oraz sklep-wybawca w Wędrzynie


Sulęcin


Kemping koło Sulęcina


Plaża na poligonie


Ta woda jest czysta !


Następne jezioro


Droga coraz mniej wyraźna


Wreszcie twarda nawierzchnia


Przez poligon


Panorama poligonu


Na szczęście ostrego strzelania nie było


Nowa Wieś

Trasa wśród jezior koło Lubniewic i po poligonie koło Wędrzyna

Trzytygodniowa przerwa od poprzedniej trasy upłynęła pod znakiem Euro 2008, zrobiłem jednak dwie krótkie trasy po Poznaniu. Praca goni, ale w sobotę osiągnąłem na tyle dużo, że z czystym sumieniem poświęcam niedzielę na wypad rowerowy na zachód. Objeżdżałem już dwa lata temu świetnym szlakiem rowerowym jez. Lubniewskie i potem trasą na północ, dziś zahaczę o Lubniewice i dalej na południe do następnego skupiska jezior za terenami poligonu. Seicento dzielnie połyka 125 km do punktu startu i parkuję w lesie. Niestety w wysokich trawach, ściółka jest mocno wysuszona więc po wystawieniu roweru sprawdzam co chwilę i czekam dobre 15 minut aż katalizator ostygnie - nie chciałbym zastać po powrocie wypalonego kawałka lasu !

Niebo bez chmur, na razie temperatura przyjemna, dwadzieścia kilka stopni, ale popołudniem będzie ponad 30 st. Pierwszy fragment trasy to wygodny i łagodny zjazd do Lubniewic przez Osiecko, zakręcam na świetnie położony na przesmyku pomiędzy jeziorami ryneczek i pstrykam fotkę. Byłem już tutaj i jechałem stąd później na południe, dziś objeżdżam północne jezioro. Skręcam z drogi 136 do zamku , trwa w nim remont a kawałek dalej jest przyjemna plaża. Jak na niedzielę nie ma zbyt wielu ludzi, jadę doskonałą ścieżką wyłożona pozbrukiem i mijam następny pomost, restaurację oraz wypożyczalnię sprzętu. Na przeciwległym brzegu też widać jakieś pomosty, stromy pojazd wyprowadza mnie do następnego ośrodka z domkami letniskowymi, standard jeszcze zeszłego systemu ale na skarpie wśród lasu ciekawostka - przekrzywiona wieża obserwacyjna.

Wzdłuż brzegu niewyrażną ścieżką jadę pareset metrów, potem docieram do drogi leśnej i nią oddalam się od jeziora wyrabiając się nieco na północ. Kawałek pola, następny podjazd piachem i wychodzę na wąski asfalt do wsi Trzcińce. W tym momencie zaczynam czuć upał, nie ma wiatru a żar leje się z nieba - żeby było zabawniej nie mam ani kropli wody bo sklep w Lubniewicach który odwiedzałem 2 lata temu był zamknięty a nie chciało mi się cofać do centrum. Niepotrzebnie kluczę koło PGR'u we wsi, dwa razy muszę nawracać aż wreszcie wyjeżdżam na wygodną drogę idacą bukowym lasem.

Za chwilę parking dla wędkarzy, na pomoście przy małym jeziorku jacyś ludzie plażują, objeżdżam i nawracam w lewo kierując się na następne jezioro. Pojawiają się znaki czerwonego szlaku, jazda dosyć mozolna bo na przecinkach sporo piachu, aż wreszcie docieram do wiaty po drugiej stornie jeziora Lubiąż. Tu wygodnie wśród rzadkiego lasu, przy brzegu widać biwakowiczów. Tunelem pod nieczynną linia kolejową wyjeżdżam na asfalt, kawałek w prawo i za strzałką MTB (czyżby maraton?) skręcam nad zachodni brzeg większego jeziora Lubniewsko. Tą trasą już jechałem w przeciwnym kierunku i zapamiętałem niebieski szlak rowerowy jako świetny - teraz jest trochę gorzej bo ścinka drzew poniszczyła drogę i krajobraz.

Wypatruję dobrego zejścia do wody żeby się wykąpać, ale cały czas coś nie tak, a to szuwary a to pomost wędkarski rozwalony. Jestem już nieŸle zmęczony bo okolica pofałdowana i co chwilę podjazd, chaszczuję trochę a brak wody rzuca mi się na mózg - nawracam 200 m szukać "zgubionej" koszulki którą sam schowałem do plecaka na postoju. Wreszcie wypatruję dobre miejsce na kąpiel, ostrożnie badam stopą dno i wypływam - coż za ulga ! Woda jest świetna, niezbyt przejrzysta ale za to ciepła. Nie mogę jednak długo się relaksować - plan mam ambitny i nie jestem nawet w 1/3 trasy. Wykręcam kąpielówki, wycieram się i odświeżony jadę dalej. Zahaczam o mały pomost gdzie kąpie się grupka dzieciaków i docieram do końca jeziora wśród wysokich drzew. Przez mostek do rozwidlenia szlaków, niebieski zakręca w lewo wzdłuż drugiego brzegu jeziora, ja jadę czerwonym na południe.

Droga idzie bardzo widokowo doliną czystego Czerwonego Potoku, ale cały czas pod górkę - jezioro jest zaledwie na 49 m npm i muszę wydostać się na pasmo wzgórz ok 165 m npm. Wyraźnie nie jestem w formie, język przykleja mi się do podniebienia - trzeba było napić się ze strumienia ! Mozolnie kręcę, wyprzedzam twardziela który biegnie tą samą trasą - na podjazdach ledwo się do niego zbliżałem, dopiero na równym odcinku go wyciąłem. Na skrzyżowaniu dróg leśnych jadę prosto zamiast skręcić na Sulęcin w prawo, niestety droga zakręca w lewo - to nie mój kierunek. Pomyłka wychodzi mi jednak na dobre bo po przecięciu torów docieram za chwilę niespodziewanie do Wędrzyna.

Miejscowość wybitnie garnizonowa, same bloki mieszkalne, ale wyglądają na nowe, a co najważniejsze i co chyba ratuje mi życie - jest sklep sieci ABC! Wpełzam do środka odprowadzany wzrokiem sprzedawczyń, pot wycieka mi każdym porem ciała - słońce praży niemiłosiernie i na dworze jest chyba ze 40 stopni. Kupuję zestaw przeróżnych płynów, loda na ochłodzenie żołądka i robię dłuższy postój przy placu zabaw. Kombinuję nad mapą bo mój organizm chciałby już do domu, rozważam warianty skrócenia trasy, ale w końcu trzymam się pierwotnego planu. Za miejscowością drogą nr 137 łagodny podjazd wysadzany drzewami, na razie idzie mi nieźle bo jeszcze jestem schłodzony od środka. Za chwilę dłuugi zjazd do Sulęcina, droga równa a ruch niewielki. Przed miejscowością duże hale firmy Molex, samo centrum wyludnione, nie zwiedzam tylko jadę na południe wzdłuż drogi nr 138 wygodną ścieżką rowerową. Skręcam w lewo i docieram do kempingu nad małym jeziorkiem, jest tam także bar gdzie uzupełniam płyny - moja dalsza trasa idzie przez poligon położony na południe od Wędrzyna (ciągnie się od Sulęcina aż do Łagowa) - tam raczej sklepu nie uświadczy.

Za kempingiem droga wjeżdża w las, przekraczam potok i mijam tablicę zakazującą wstępu na poligon. Na razie jedzie się nieźle, droga niezbyt rozryta ale kawałkami piach. Chcę przejechać wzdłuż pasa jezior, kluczę trochę i wyrabiam się na południe - niespodziewanie wyjeżdżam nad małe jezioro z miejscem postoju, dwoma pomostami i plażą. Jest parę samochodów, kilkunastu ludzi a z wody gramoli się płetwonurek, zasiadam na chwilę. Myślę czy wejść do wody choćby dla odświeżenia, wprawdzie stoi tablica na której komendant poligonu zakazuje kapieli ale jakieś dzieciaki się taplają a woda jest krystalicznie przejrzysta. Kręcę jednak dalej bo chciałbym zdażyć na wieczorny mecz Hiszpania-Włochy, już po chwili żałując decyzji bo temperatura nadal wysoka choć już koło 17'tej.

Niewyraźną drogą przy samym brzegu następnego jeziora, jedzie się ciężko bo wyboiście, potem sporo kluczenia góra-dół jeszcze bardziej zarośniętą drogą i docieram do lepszej drogi pożarowej nr 29. Kombinuję czy nie pojechać na południe i potem główniejszą drogą bardziej na wschód okrążać poligon, ale w końcu decyduję jechać dalej na pn-wsch. Za chwilę następne zarośnięte jeziorko, droga zakręca na północ i wchodzi na obszar wyrębu drewna, a do tego zaczyna iść mocno pod górę. Mozolnie kręcę i miejscami prowadzę rower, za młodnikiem droga staje się mniej wyraźna, wykręca w prawo i ciągle pod górę idzie wśród kęp paproci. Jestem u kresu sił, muszę zrobić postój na złapanie oddechu - droga jest coraz bardziej wyboista i w końcu zanika całkiem. Przez chaszcze idę dalej aż w końcu wychodzę na poprzeczną trasę dla pojazdów gąsienicowych. Tu o jeździe nie ma mowy, prowadzę rower paręset metrów aż wydaje mi się że widzę drogę jakieś 100 m w prawo. To jednak tylko następny rozryty fragment, w końcu po następnych chaszczach znajduję ledwo widoczną przecinkę - da się nią jechać.

Docieram do skrzyżowania z niewyraźną drogą na której widać resztki starego bruku, skręcam w prawo bo jestem zbyt na północ, nowa droga zaczyna mi lekko zawracać. Nie mam jednak wyjścia, muszę jakoś przebijać się na wschód, po chwili wyjeżdżam z lasu na otwartą przestrzeń - wysokie trawy porośnięte gdzieniegdzie krzakami. Obok zrywa się duża łania, po chwili druga i dwójka młodych. Na drodze leży martwy borsuk, zastanawiam się co go trafiło i wreszcie docieram do skrzyżowania dróg asfaltowych i drogowskazów. Na południe droga idzie do Łagowa, widać zrujnowane chałupy zniszczonej wsi, ja postanawiam nie kombinować tylko ciagnąć na północ na Trzemeszno. Jadę miejscami dziurawym asfaltem, po wcześniejszym przebijaniu się chaszczami to po prostu bajka.

Droga idzie odkrytym terenem przez sam środek poligonu, na prawo i lewo odchodzą co chwilę oznakowane "Drogi ewakuacji medycznej i technicznej", widać plansze celów i stanowiska. Po prawej spore wzniesienie z jakimś dużym znakiem na szczycie, to chyba pkt 194,9 m na mapie. Jadę dalej, mam świetną panoramę na obniżenie terenu i następne pasmo wzgórz odległe o ok 3 km, na którym widać maszt radiostacji i jakieś budynki. Na odkrytym terenie po prawej i lewej widać bunkry i jakieś inne urządzenia. Zjeżdżam i kombinuję co dalej bo nie chcę się wpakować w środek koszar jednostki wojskowej - mogą mnie pogonić. Skręcam więc w prawo aby się wyrabiać bardziej na wschód i po jakimś kilometrze widzę śmigającego za mną Honkera - jednak mnie wylornetowali ! Staję i rozmawiam z sierżantem który bardzo uprzejmie legitymuje mnie i wypytuje co tu robię: - "Rozpoznanie ?" - "Dużo pan tak po poligonach jeździ ?". Na wspólnika Ałganowa jednak chyba nie wyglądam, nie próbuję ściemniać że przypadkiem się tu znalazłem tylko mówię jak było i pytam jak najlepiej jechać dalej. Gdy widzi że jestem z Poznania zadaje jeszcze kilka pytań i dalej już bardzo przyjaźnie kieruje mnie z powrotem na główną drogę, powiadamia przez radio żeby mnie następni żołnierze nie ścigali gdy będę mijał jednostkę. Mówi że nie ma problemu jak ktoś chce po poligonie pojeździć, tylko trzeba załatwić przepustkę, którą wydadzą o ile nie ma akurat ćwiczeń, a zdarza się że i w niedzielę są jakieś strzelania.

Żegnamy się, jadę dalej i przenoszę rower nad szlabanem zamykającym teren poligonu. W Trzemesznie docieram do drogi nr 137, którą na prawo w kierunku Międzyrzecza. Najpierw łagodny podjazd - muszę osiągnąć wzniesienie 199 m, nie jest wesoło bo w mięśniach łąpią mnie bolesne skurcze, zwłaszcza w prawej nodze. Muszę zrobić kolejny postój i staram się rozluźnić muskułę. Takich kłopotów jeszcze na trasie nie miałem, to pewnie brak soli w organizmie która wyszła wraz z litrami potu. Cała nadzieja w tym że ostatnie 12 km będzie z górki, bo samochód mam na jakichś 80 m npm.

Kręcę przez wieś Grochowo, widzę otwarty sklepo-bar i kupuję następne płyny + loda na schłodzenie. Pięknym zjazdem do granicy lasu, jedzie się na tyle dobrze że mijam właściwy skręt - na mapie asfaltowy a w rzeczywistości zwykłą polną drogą. Nawracam przez las, ale drogi jaka jest na mapie nie ma w rzeczywistości, muszę przebić się polną drogą i miedzami do osady Kryl - niepotrzebne 3 km męki. Stamtąd na szczęście ładny zjazd do Nowej Wsi, śmiesznie położonej bo równolegle wzdłuż obu stron strumyka. Ostatnia prosta wyprowadza mnie do wsi Sokola Dąbrowa, ostatni skurcz w lewej nodze mało nie strąca mnie z roweru i wreszcie docieram do samochodu - godzina 19:40. Jadę z powrotem przez Międzyrzecz, droga dobra gdyby nie to, że źle skręciłem i nagle znalazłem sie w Pszczewie (byłem tu na rowerze już dwukrotnie) i potem musiałem kiepską drogą po płytach jechać na Trzciel do dwójki. Mimo tego zdążyłem na 2 połowę meczu, który jednak był nieciekawy (0:0 po dogrywce, Hiszpanie 4:3 w karnych), zwłaszcza w porównaniu z innymi ćwierćfinałami (Niemcy-Portugalia 3:2, Turcy-Chorwacja 1:1 po golu w ostatniej minucie + 3:1 w karnych , Rosja-Holandia 3:1 w dogrywce - po porywającej grze Arszawina i spółki).