Trasa w krainie deszczowców. Prognoza sprawdzona na Onecie wskazywała dobrą pogodę tylko na północny-zachód od Poznania. Tymczasem jest odwrotnie - gdy wyjeżdżam z Bartasem z miasta, świeci słońce i jest 24 st C. Za to po dojechaniu do punktu startu (przez Czarnków i Trzciankę) na termometrze 10 stopni mniej i zachmurzenie całkowite. Zostawiamy Hyundaia i30cw (mój nowy nabytek ma dopiero 12 dni ale już 1900 km na liczniku, sprawuje się doskonale) na parkingu leśnym i jedziemy zwolna na zachód. Po parunastu minutach docieramy do ładnego jeziora z którego wypływa Korytnica i zaczyna się szlak kajakowy. Na plaży biwakuje kilka rodzin, zaczyna kropić, na razie lekko. Po krótkim zboczeniu w kierunku zabudowań nad rzeką dojeżdżamy wzdłuż nieczynnych torów do dużej wsi Stara Korytnica.
Rozpadało się na dobre, przystajemy w sklepie, otwiera go właściciel nowiutkiego skuterka który przyjechał razem z nami. Pijemy bardzo dobre piwo noteckie (browar Czarnków) i rozmawiamy z dwoma bywalcami którzy wpadli wziąć na krechę ćwiartkę jagodzianki na kościach. Deszcz pada już dobre dwadzieścia minut, gdy trochę zelżał trzeba ruszać dalej. Jedziemy wygodnym asfaltem po pofałdowanym terenie do wsi Bralin i dalej do Białego Zdroju. Stamtąd leśną drogą dalej na zachód, gdy docieramy do drogi 175 decydujemy nie jechać dalej tylko skręcić od razu na Kalisz Pomorski. Deszcz na chwilę zanika, ale po chwili znów zaczyna mżyć. W mieście szukamy jakiejś knajpy, niestety poza hotelem w stylu GS'owym nic nie ma, kierujemy się na północ i przy ośrodku sportowym mijamy pozostałości po wczorajszej imprezie - zwijają scenę i wesołe miasteczko.
Ścieżką dydaktyczną idącą jarem wokół wzgórza jedziemy powoli dalej, potem skręcamy w błotnistą drogę leśną i prowadzimy rowery mijając ślady ścinki drewna. Droga się kończy i przez chaszcze wychodzimy na rozległe pole żyta. Wśród zboża kierujemy się na wschód, mijamy drogę nr 175 i dalej następną idącą do Giżyna. Niepotrzebnie komplikujemy trasę chcąc jechać lasem wzdłuż jez. Giżyno, rozpadało się na dobre i kręcimy się po lesie w którym trudno się zorientować. Trasa przebiega na łaczeniu 4 map które niezbyt zgadzają się ze sobą i z rzeczywistością, w końcu wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń po wyrębie za krańcem jeziora. Przeczekujemy nasilenie deszczu w ambonie nad dolinką i wkrótce po ruszeniu dalej docieramy do asfaltu przy jeziorku Orle Mł.
Skręcamy w lewo i po chwili asfalt zmienia się w wykładaną płytami ale mimo to nadal wygodną drogę. We właściwym miejscu skręcamy w prawo i długim łagodnym podjazdem jedziemy do osady Orle mijając z lewej strony jezioro. Pojawia się zielony szlak i droga leśna zmienia się w bruk. Na skrzyżowaniu jedziemy w prawo wygodnym asfaltem do samego Mirosławca. Opis dzisiejszej trasy ma nieco mylący tytuł "wokół Mirosławca" bo tak ją pierwotnie planowałem - okrążenie miasta dalej na północ i potem powrót od wschodu. Pogoda jednak nie nastraja do przedłużania trasy, stajemy w centrum miasta w pizza-barze "Mario" - lokal wart polecenia bo dają dobrze i tanio: pizza 13 zł a piwo 4.
Z napełnionymi żołądkami pokonujemy ostatnie parę kilometrów do samochodu. Na powrotnej trasie samochodem okazuje się, że deszcz jaki przeszkadzał nam na rowerze to mały pikuś - teraz towarzyszą nam o wiele mocniejsze ulewy pod koniec także burza i miejscami zalane ulice. Mimo pogłosek że tańczą na wodzie, koreańskie opony Hankook trzymaja się całkiem nieźle i sprawnie docieramy do Poznania, jeśli nie liczyć korka we Suchym Lesie, który omijamy sprytnie przez osiedle Grzybowe.