To była nadspodziewanie ciekawa ale i wyczerpująca trasa. Pomyślana jako "wypełniacz", planuję trasy wokół dwóch największych jezior w tej okolicy - Drawsko i Lubie, ale przedtem chciałem przejechać fragment lasów pomiędzy nimi i okalające go mniejsze jeziora. Dzięki świetnej wiosennej pogodzie, która trwa już z małymi przerwami 4 tygodnie, lasy i pola są zielone aż do bólu, a upały jeszcze nie dokuczają - idealne warunki do jazdy.
Startuję o 140 km od domu po skręcie w leśną drogę koło przydrożnego baru na krajowej dziesiątce - gdy jechałem od Wałcza, minąłem znaki ostrzegające przed żubrami które ponoć żyją tu na swobodzie. I rzeczywiście, choć żadnego w lesie nie widziałem, to dwa razy minąłem ślady przekraczające drogę, które wyglądały na poważnego zwierza. Najpierw objechałem na północ od miejsca startu małe jeziorko Pogorzalskie/Kocie, przy którym są fajne miejsca biwakowe i pomosty dla wędkarzy, woda czysta choć na powierzchni pełno żółtych pyłków.
Dalej jadę na wschód, dosyć nudną ale wygodną i umacnianą żwirem drogą, postanawiam odbić na południe bo na mapie mam wieżę obserwacyjną na wzgórzu przy osadzie Toporzyk. Skręcam za późno w prawo mało wyraźną drogą, ostry podjazd i ścieżka ginie w krzakach, podchodzę mozolnie na szczyt pasma wzgórz i przez krzaki i paprocie przebijam się do następnej drogi. Muszę trochę nawrócić, otwartym terenem wjeżdżam do osady, która wygląda tak odludnie, że spodziewam się znaku "Koniec świata 500m". Brukowana droga idzie dalej na południe do szosy, ja skręcam podjazdem na wzgórze 181 m. Niestety po wieży zostały tylko kawałki betonu, a drzewa rosnące nad nimi mają już kilkanaście lat - niech żyje dział aktualizacji map 1:100 000 ! W sumie jednak liczyłem się z tym, a trud podjazdu wynagradza mi świetny zjazd na wariata do czarnego szlaku. Widzę idące jakby nigdy nic brukowaną drogą dwie duże łanie, ale umykają nim zdążyłem wyjąć aparat - w ogóle na trasie widziałem sporo zwierząt - jak to na wiosnę.
Świetną drogą leśną jadę do wsi Piecnik, gdzie zaczyna się asfalt którym objeżdżam jezioro i wspinam się na północny-wschód do następnej wsi. Brukowaną drogą skrajem lasu łagodny zjazd na Kłosowo, bruk się kończy i dalej wygodnie prosto przez wieś na północ. Wokół młody sosnowy las, dużo mniej ciekawy niż mieszany na początku, ale wszędzie bardzo gęste połacie jagód, warto zapamiętać, za miesiąc-dwa będzie wysyp. Wjeżdżam do dużej wsi Świerczyna, mijam tartak i przy kościele widzę jakąś sporą uroczystość: jest poczet sztandarowy i żołnierze prezentują broń, pełno wozów staży pożarnej. Jadę dalej, ale za wsią droga strasznie rozryta, ciężko ujechać. Próbuję na prawo, potem odbijam na lewo w przecinkę idącą ukośnie. Trochę za późno skręcam z powrotem w prawo, ale wyszło mi to na dobre - docieram do brzegu jeziora Studnica, pozdrawiam wędkarzy i ścieżką po skarpie jadę do przejścia przez strumień o krystalicznej wodzie. Dalej na północ, wyjeżdżam na szlak rowerowy idący wzdłuż następnego pasa jezior. Znaki sprowadzają na sam brzeg, jest tu kilka pomostów i miejsce biwakowe - warto zapamiętać bo woda czysta.
Pomiędzy jeziorami podjedżam bo wsi Psie Głowy, bardzo ładnie położonej na skarpie, wyłożoną kostką drogą jadę dalej przez las odbijając na moment do następnego jeziorka - tu woda mętna, ale jest parking i miejsce na ognisko dobre. Przecinam drogę Mirosławiec-Czaplinek i wjeżdżam na chyba najlepszy fragment trasy - leśny trakt idący samym brzegiem jeziora Krzemno wśród wysokich dębów. Wykręcam na końcu jeziora w prawo, przekraczam tory i docieram do ośrodka wypoczynkowego - właśnie startuje cała grupa kajakowców. Nie zatrzymuję się jednak, bo nie widzę baru, tylko pruję czerwonym szklakiem rowerowym wygodną drogą skrajem lasu i potem łąkami do wsi Siemczyno. Tu wreszcie z dawna upragniony sklep, kupuję płyny i batoniki. Wieś jest spora i jest w niej duży pałac, po lewej od niego osuszony staw i odremontowany budynek gospodarczy (stajnia ?), sam pałac jednak w ruinie. Wzdłuż podjazdu niskie budynki motelu, trochę bez sensu postawione przed pałacem, ale to pewnie jeszcze z PGR'owskiego okresu. To najdalszy punkt mojej trasy, jest już późno bo wystartowałem dopiero o 13:15, na liczniku już ponad 50 km, postanawiam więc nie kombinować z powrotną trasą.
Przy wyjeździe ze wsi widzę drogowskazy na następny pałac w Wąsoszy, droga idąca na Złocieniec jest świeżo wyremontowana i łagodnie zakręca wokół jeziora Wilczkowo. Niepotrzebnie odbijam w olchowy las do samego jeziora, co kończy się chaszczowaniem, w końcu docieram do pomostu wędkarskiego gdzie staję na paręnaście minut na "obiad" i odpoczynek. Nawracam do asfaltu, potem jeszcze tylko małe odbicie do pola namiotowego i skręcam za drogowskazem na Bobrowo. We wsi duży folwark i szkoła w pałacu o dość szkaradnej bryle, ale taki widać panował gust na początku XX w. Do Wąsoszy idzie wąska asfaltówka, czuję już zmęczenie w nogach i nie forsuję tempa. Sam pałac w Wąsoszy to jakaś wielka pomyłka, zaniedbany teren jest ogrodzony rozpadającym się płotem, a sam budynek nieciekawy, szkoda mi nawet fotki.
Odbijam w las i kluczę wąskimi drogami w kierunku jeziora odległego o jakiś kilometr. Las gęsty, sporo modrzewi, wszędzie widać ślady rycia dzików. Wychodzę na brzeg jeziora, ale szybko nawracam i pokrętnymi drogami jadę starając się trzymać właściwy kierunek. W końcu wychodzę na czarny szlak rowerowy i po chwili na otwartą przestrzeń. Na łące przy końcu drogi asfaltowej robię krótki postój, słońce już nisko a do wozu daleko, zjadam ostatni batonik i startuję dalej. Przejeżdżam przez rozległą wieś Wierzchowo, tory kolejowe, mijam dwie rozkręcające się właśnie balangi. W Żabinie skręcam na południowy zachód, bo na wprost są dalej tereny lotniska wojskowego - raczej nie da się przejechać. Świetny widok na kilkukilometrową prostą i pagórki po lewej - rozpoczynam podjazd do linii wzgórz kulminujących się punktem 211 m, najwyższym w okolicy. Oddech już krótki, ale daję z siebie wszystko i wspinam się mozolnie. Na szczęście ostatnia modernizacja roweru sprawdza się znakomicie - wymieniłem stare "siodełko fakira", twarde jak deska, na nowy żelowy model i moja rzyć już nie protestuje przy dłuższej trasie. Z determinacją w oczach dopełzam do najwyższego miejsca drogi, gdzie po lewej widzę tablicę pamiątkową - z tego punktu obserwacyjnego generał kierował natarciem 1 Armii LWP w operacji pomorskiej.
Dalej już łatwy i wygodny zjazd do wsi Nowe Laski, ładne widoki na pola i lasy po prawej ręce. We wsi skręcam w polną drogę, która idzie wysokim nasypem - musiała tędy chyba iść linia kolejowa. Gdy dojeżdżam do lasu, słyszę strzał, po chwili drogę przede mną przecina uciekająca sarna, patrzę w kierunku ambony mając nadzieję że myśliwi nie pomylą mnie ze zwierzyną. Po chwili docieram do asfaltu - droga jest bardzo szeroka, idzie od bazy lotniczej do drogowego odcinka lotniskowego, który przecinam przy parkingu i rozpoczynam ostatni fragment trasy. Płytowana droga idzie do ogrodzonego terenu wojskowego, omijam plantację sadzonek i tuż po zachodzie słońca docieram do samochodu.