Była to trasa pełna ładnych krajobrazów. Ale niestety aparat wysiadł już na samym początku, a bateria w telefonie siadła mi przed połową trasy, więc zdjęć bardzo mało a i te kiepskie. Koniec lata ze świetną pogodą, drzewa powoli żółkną i słońce świecące już niżej nadaje pięknych barw. Obszar parku krajobrazowego jest rewelacyjny: dużo jezior, pomiędzy nimi na pofałdowanym terenie lasy i łąki, mało pól. Całość robi wrażenie wyludnionej, turystycznie też chyba rejon jeszcze nie rozwinięty, choć w każdym z jezior nad którym stawałem woda była bardzo przejrzysta. Lodowiec ciekawie wyrzeźbił teren, wznoszący się na północ około 100 m powyżej rzeczki Iny, geologicznie też chyba ciekawie bo na zalesionym obszarze są bagna położone sporo wyżej niż jeziora czyli pewnie leżą na nieprzepuszczalnych dla wody glinach. Okolicę przecina dosyć gęsta sieć wąskich asfaltówek, widać że nałożonych na stare brukowane drogi, drogi leśne też wygodne - po prostu rowerowy raj.
Wystartowałem koło południa z miejscowości Recz nad Iną, samochód zostawiam tuż przy drodze nr 10, i dosyć stromym podjazdem przez las zdobywam pierwsze przewyższenie. Dalej za zielonymi znakami przez pola na Sokoliniec, gdzie jest duży zrujnowany folwark. Skręcam za kościołem i boiskiem na lewo w starą zarośniętą drogę polną. Trakt prawie ginie wśród pól, ale na granicy lasu odnajduję szlak i mijam kilka tablic informacyjnych o skarbach okolicznej przyrody. Dalej mijam mały ośrodek wypoczynkowy i dochodzę do asfaltu, nad jeziorem Sierakowskim jest tutaj świetne miejsce piknikowe i plaża. Za przejazdem kolejowym skręcam w prawo, wąskim ale dosyć równym asfaltem odbijam na północ, na całym obszarze jaki przejechałem tego dnia dużo nieużytków i zarosłych młodym lasem przestrzeni - sporo więcej lasu niż wynika z mapy. Odbijam w prawo w wygodną drogę leśną i po dwóch km docieram znów do asfaltu, który przecinam przy nieczynnym mostku (znak zakazu jest ale ktoś zrobił objazd bokiem groblą) kierując się dalej na północ. Ładne widoki na łąki w obniżeniu po lewej, stromy podjazd doprowadza mnie do osady Dolice, za która jest przyjemne małe jezioro. Dalej znów pofałdowanym terenem wśród młodego lasu wygodnym asfaltem, dopiero za wsią Grabnica kawałek po bruku i drogi polnej.
Nad jeziorem Okunie agroturystyka, jest też sporo pomostów wędkarskich i siedzi na nich kilkunastu moczykijów. Objeżdżam jezioro i znajduję jeden wolny pomost na odpoczynek. Nie zabrałem wody ale na początku trasu zerwałem sporo śliwek - są pyszne i żadnej robaczywej. Jak to na terenach poniemieckich pełno drzew owocowych wysadzanych wzdłuż dróg polnych - czemu wszędzie tego nie robią ? Po odsapnięciu podjeżdżam dalej zakręcaną drogą o zniszczonej nawierzchni, mijam ślady po leśniczówce i błędnie odbijam za główniejszą drogą w prawo. Las jest podmokły, droga chwilami umacniana płytami, na najbliższym rozstaju odbijam z powrotem w lewo. Droga prowadzi jednak tylko na porębę, za wzgórzem niknie a przede mną ogrodzony młodnik i muszę chaszczować dobry kilometr zanim docieram z powrotem do właściwej drogi na północ.
Wygodnie w dół do wsi Linówko, trwa mecz na boisku piłkarskim a ja odbijam nowym asfaltem którego nie ma na mapie na osadę Powalice. Po prawej rezerwat bagienny, wychodzę na główną drogę asfaltową i muszę podjąć decyzję czy objeżdżać jezioro Ińsko czy jechać bezpośrednio do miasteczka asfaltem. Kończą mi się baterie w telefonie, od tego miejsca nie mam już żadnych zdjęć, nie chcę także dotrzeć za późno do samochodu bo dziś finał ME koszykarzy w Katowicach (Hiszpanie roznieśli wyraźnie zmęczonych i zdezorganizowanych Serbów), postanawiam więc jechać prosto do Ińska. Droga idzie wśród zapuszczonych pól, po lewej stronie odejścia do prywatnych terenów nad jeziorem, potem widokową wysadzaną drzewami groblą przecinająca odnogę jeziora i jestem już w mieście. Ińsko ma wybitnie senną atmosferę, ale jest kilka knajp nad jeziorem, kino "Morena" i inne atrakcje, nawet ośrodek badań modeli pływających politechniki szczecińskiej. Plaża jest kawałek dalej na wschód, jadę tam ścieżką wzdłuż brzegu i potem nawracam do miasta drogą nr 151.
Kupuję wodę i batony, zjadam obiad i śmigam z powrotem. Najpierw przez pola wzdłuż strumienia do jeziora Stubnica (dobre miejsce do kąpieli przy drodze), dalej przy brzegu, aż za bardzo bo zapędzam się na półwysep na którem leżakuje kilkoro emerytów. Nawracam do zielonego szlaku który przecina lasem zarośnięte resztki kanału Iny i docieram do wjazdu na duży półwysep z ośrodkiem wypoczynkowym. Brama zamknięta, jadę więc dalej świetnym zjazdem do wsi Ciemnik, z której zaraz odbijam znów w las w kierunku dużego jeziora Krzemień. Mozolny podjazd na wzniesienie 137 m , jak na złość skręciłem ze szczytu w złą drogę i muszę od nowa odrabiać wysokość. Przez bagienka docieram do szerszej drogi i leśniczówki na skraju lasu, za którą mam pofałdowane łąki i widok na jezioro w dole.
Słońce już dosyć nisko, skręcam w asfalt idący do wsi Bytowo i dalej drogą polno-leśną pomiędzy mniejszymi jeziorkami. Skręcam w złą stronę i cofam po chwili kilkaset metrów, za zakrętem pojawia się przepiękna aleja wysadzana starymi dębami. Droga jest piękna ale do jazdy rowerem niezbytnia, bo w świetnym stanie zachował się też bruk ani trochę nie zasypany piachem i bez ścieżki obok. Jadę wolno bo inaczej powypadałyby mi chyba plomby z zębów, po paru kilometrach docieram wreszcie do gładkiego asfaltu i wsi Rybaki. Czerwony szlak idzie inaczej niż na mapie a ja za nim bo wiedzie mnie prosto do samochodu - jakieś dwadzieścia po szóstej ładuję rower i prowadzony głosem Hołka z NavRoad jadę do Poznania. Następna trasa na północ od jeziora Ińsko już niebawem, koniecznie tej jesieni jeśli tylko pogoda dopisze.